Ago G5 Dry Herb Waporyzator jest jednym z najtańszych elektronicznych waporyzatorów dostępnych na rynku, co niestety czyni go dość popularnym wśród osób pragnących rozpocząć swoją przygodę z waporyzacją. Jest z nim jeden podstawowy problem: to nie jest prawdziwy waporyzator! Na skutek zbyt wysokiej temperatury emitowanej przez grzałkę, która jest w dodatku w bezpośrednim kontakcie z suszem, wewnątrz komory dochodzi do spalania. W efekcie dostajemy normalny dym zamiast vaporu, zaś końcowym produktem takiej „waporyzacji” jest zwykły… popiół. Dlaczego więc urządzenie to nazywa się „Dry Herb Waporyzator”?
Oczywiście, sprzedawanie jako waporyzator czegoś, co waporyzatorem nie jest, nie należy do uczciwych praktyk. Takich nie należy jednak spodziewać się po producencie, który na pudełku nie umieszcza nawet adresu swojej siedziby. Dlaczego więc w ogóle go opisuję? Żeby przestrzec Cię przed jego zakupem!
Urządzenie jest najtańszym z urządzeń sprzedawanych jako elektroniczne waporyzatory, da się go dostać nawet za 49 zł. Nie przeszkadza to niektórym spośród sklepów sprzedawać go za… 190 zł! W teorii wszystko zapowiada się pięknie: za niewielkie pieniądze dostajemy całkiem eleganckie urządzenie o kształcie długopisu. Pięknie jest jednak tylko do pierwszej „waporyzacji”. Zobaczmy więc krok po kroku, co ma nam do zaoferowania Ago G5.
AGO G5 w skrócie
Pierwsze wrażenia – 80/100: Urządzenie robi pozytywne wrażenie po wyjęciu go z pudełka – jest niewielkie, sprawia wrażenie solidnie wykonanego, wyglądem przypomina e-papierosa. Niech jednak nie zmylą Cię pozory! To nie jest prawdziwy waporyzator do suszu!
Łatwość użytkowania – 0/100: Praktycznie rzecz biorąc, AGO G5 nie da się używać jako waporyzatora do suszu.
Vapor – 0/100: AGO G5 nie produkuje vaporu, przynajmniej bez wprowadzenia własnoręcznych modyfikacji jego konstrukcji. Zamiast vaporu dostajesz zwykły dym, a nie o to w tej zabawie chodzi.
Wydajność – 0/100: Mogę to powtarzać jak mantrę: AGO G5 nie produkuje vaporu. O jakiej więc wydajności w ogóle mówimy?
Dyskrecja – 0/100: Jeśli mimo wszystko postanowisz używać AGO G5 (jako e-fifki?) to licz się z tym, że zapach będzie wyczuwalny ze znacznej odległości, zupełnie jak w przypadku dymu. Chwila, to przecież jest dym!
Bateria – 75/100: Zasilanie odbywa się przy pomocy baterii przypominającej te z e-papierosów, wystarcza ona na około 80-100 zaciągnięć. Ale co z tego…
Czyszczenie – 20/100: Ponieważ AGO G5 produkuje dym, w krótkim czasie wszystko zostaje zalepione śmierdzącą mazią. Powodzenia z jej czyszczeniem!
Gwarancja – 0/100: Nie występuje w przyrodzie. Niektóre sklepy odruchem serca dorzucają gwarancję rozruchową – wymienią sprzęt na nowy jeśli nie będzie działał od razu po wyjęciu z pudełka.
Ostateczny werdykt – 10/100: AGO G5 nie jest prawdziwym waporyzatorem, produkuje dym zamiast vaporu. Sprzedawany jest jednak jako waporyzator do suszu, więc według takich kryteriów dokonałem jego oceny. Jeśli szukasz waporyzatora, szukaj dalej – tu go nie ma!
AGO G5 – recenzja pogłębiona
Pierwsze wrażenia
W pudełku znajdują się:
- moduł grzewczy z ceramiczną komorą „grzewczą”(spalającą)
- bateria ze standardowym gwintem 510 wyposażona w wyświetlacz LCD
- ceramiczny filtr
- metalowe sitko-filtr
- gumowy ustnik
- wycior
- dabber (mała łyżeczka służąca do nakładania koncentratów)
- instrukcja obsługi
- sprężynka upychająca zioła (i trzy zapasowe)
- ładowarka w formie wtyczki USB
Pytasz, po co w urządzeniu do suszu łyżeczka do nakładania koncentratów? Nie wiem. Ale gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że prawdopodobnie początkowo był to waporyzator dedykowany dla wosków i olejków, jednak sprytni chińscy producenci zorientowali się, że sprzedając swój produkt jako przeznaczony do suszu mogą zarobić znacznie więcej. Podejrzewam więc, że nie zmieniając projektu urządzenia zmienili jedynie nazwę na pudełku i w instrukcji oraz strategię marketingową. Spotkałem się też z poglądem, że dołączony dabber jest w rzeczywistości mieszadłem, a nawet – uwaga – pogrzebaczem.
Pomimo podejrzanie niskiej ceny, urządzenie wygląda na całkiem porządnie wykonane – gładka, aluminiowa obudowa z gumowym guzikiem i smukła konstrukcja dają całkiem dobre pierwsze wrażenie po wyjęciu z pudełka. Urządzenie nie jest ani za ciężkie, ani za lekkie, dobrze leży w dłoni. Jego rozmiary dokładnie pokrywają się z najpopularniejszymi e-papierosami, z łatwością więc zmieścisz je w kieszeni. Na tym etapie możesz nadal nie zdawać sobie sprawy z tego, że w ręku wcale nie trzymasz prawdziwego waporyzatora i cieszyć się z udanego zakupu. Do czasu. Pierwsze wrażenie, choć jest mylące, oceniam na 80 punktów na 100.
Vapor
W przypadku Ago G5 ciężko ocenić vapor, ponieważ nic takiego w tym urządzeniu się nie produkuje, z racji na zbyt wysoką temperaturę. Dostajemy normalny dym. Ale od początku. Instrukcja obsługi ani słowem nie wspomina o zachodzącym procesie spalania – zgodnie z nią, po naładowaniu baterii należy wypełnić komorę suszem, dokręcić ustnik z filtrem i sprężynką upychającą zioła, dokręcić baterię i gotowe: można rozpocząć inhalację vaporem. Gdy jednak włączysz urządzenie (robi się to standardowym tzw. pięcioklikiem) i przytrzymasz guzik, aby grzałka się rozgrzała, a następnie spróbujesz pierwszy raz się zaciągnąć, od razu zauważysz, że coś jest nie tak. Otóż właśnie zaciągnąłeś się normalnym, pełnym substancji smolistych dymem!
Na marginesie mówiąc, fakt spalania dość żałośnie próbują zatuszować niektórzy polscy sprzedawcy: przyznają co prawda, że urządzenie przypala susz, od razu jednak dorzucają Ci do niego szklany dystans (cienki szklany krążek z dziurkami), zapewniając, że zapobiegnie to procesowi spalania. Nie zapobiega. W komorze nadal dochodzi do normalnego spalania, powstaje dym oraz popiół. Jest to więc ten sam problem, co w przypadku G-Pena, inny popularnego „waporyzatora”, w rzeczywistości nie będącego waporyzatorem. Wracając jednak do kwestii vaporu w Ago G5 – nie możemy mówić o żadnym vaporze. Dym produkowany przez urządzenie jest co prawda nieco chłodniejszy, niż w przypadku skręta czy fifki, jednak wciąż jest to normalny dym pełen smoły, która dość szybko zatka dziurki w ceramicznym filtrze i zaklei wszystkie wewnętrzne części atomizera (grzałkę, komorę, sprężynkę, filtry oraz ustnik) obrzydliwą, śmierdzącą i lepką mazią. To tyle w temacie „vaporu”. W tym momencie mógłbym właściwie spokojnie zakończyć już tę recenzję, dla porządku jednak przejdę przez pozostałe jej elementy. Jedyny połowicznie skuteczny środek zaradczy na spalanie jest taki, że na dno komory można wepchnąć metalowe sitko (takie samo, jakie często znajduje się na dnie cybucha do bonga, tzw. mesh screen), wcześniej odpowiednio przycięte i uformowane w coś na kształt małego koszyczka. Dodatkowo należy usunąć z ustnika sprężynę dopychającą susz. Do koszyczka można z kolei wepchnąć trochę ziół, lecz zmieści się ich bardzo niewiele – gdy za bardzo je upchasz, wówczas nie będzie wystarczającego przepływu powietrza. Po dokręceniu ustnika i podgrzaniu komory przyciskiem dasz wówczas radę wdychać coś, co nie jest już dymem, jednak jest to bardzo niskiej jakości vapor i jest go bardzo niewiele, nie uda Ci się zobaczyć widocznego obłoczka przy jego wydychaniu. Dodatkowo, jeśli zacząłeś od spalenia pierwszej komory, to zapomnij o przyjemnym smaku. Ciężko też poczuć jakikolwiek efekt, gdyż ziół w ten sposób mieści się w komorze tyle, że dasz radę zaciągnąć się 1-2 razy. Całe przedsięwzięcie ma więc wątpliwy sens i z pewnością nie warto kupować AGO G5 w celu używania go w ten sposób. Można go za to wykorzystać, kiedy już posiadasz AGO G5 i chcesz uzyskać chociaż namiastkę waporyzacji. Ale to naprawdę marna namiastka. W kategorii vapor Ago G5 dostaje 0 punktów na 100.
Wydajność
W przypadku tego urządzenia nie możemy mówić o waporyzacji, nie możemy mówić także o wydajności waporyzacji przy jego pomocy. Do komory mieści się mniej więcej tyle, co do zwykłej fifki. Przykładając jednak to, co daje nam Ago G5 do klasycznych kryteriów oceny vaporu, należałoby mu w tej kategorii dać 0 punktów na 100 – urządzenie nie produkuje bowiem vaporu wcale. Jeśli zastosowałeś opisany powyżej trik z metalowym sitkiem, wówczas do komory zmieści się jeszcze mniej suszu, zaś uzyskany w ten sposób vapor z pewnością zadziała słabiej niż w przypadku spalenia zawartości. Jednym słowem, wydajność urządzenia tak czy tak będzie beznadziejna i w tej kategorii nie może otrzymać noty innej, niż 0 na 100.
Łatwość użytkowania
Gdyby pominąć fakt, że urządzenie przypala susz (i w związku z tym zatyka się smołą), można by powiedzieć, że używa się go całkiem łatwo – nabijasz, skręcasz ze sobą wszystkie elementy, korzystasz, wysypujesz popiół (!), czyścisz komorę wyciorem, rozkręcasz z powrotem urządzenie na części i chowasz je do pudełka. To jednak teoria, tego urządzenia nie da się używać jako prawdziwego waporyzatora – grzałka nagrzewa się bardzo szybko, tak szybko, że już po kilku sekundach od wciśnięcia guzika zaczyna przypalać materiał. Pod kątem łatwości użytkowania AGO G5 otrzymuje 0 punktów na 100.
Dyskrecja
Korzystając z AGO G5 wyglądasz (pomijając oczywiście proces jego nabijania), jak gdybyś korzystał z e-papierosa. Można by więc podejrzewać, że używanie jest dyskretne. Nic jednak bardziej mylnego – pamiętaj, że w środku dochodzi do spalania i będziesz wydmuchiwać kłęby dymu, który – biorąc pod uwagę działanie wiatru – będzie wyczuwalny nawet ze sporej odległości. Z kolei używając AGO G5 w pomieszczeniu uzyskasz efekt zadymionego pokoju i zapach będzie wyczuwalny jeszcze przez długi czas. Podsumowując, pod kątem dyskrecji AGO G5 również zasługuje na solidne 0 na 100 punktów.
Bateria
Bateria jest całkiem wydajna, przypomina w tym względzie baterię e-papierosa. Naładowana do pełna bateria powinna wystarczyć na 6-8 sesji (pomiędzy 70 a 100 zaciągnięć), w zależności od tego jak długo przytrzymywać będziemy guzik odpowiedzialny za nagrzewanie się grzałki. Spokojnie w każdym bądź razie baterii wystarczy na cały dzień korzystania. Baterię od klasycznej baterii e-papierosa odróżnia to, że jest ona wyposażona w wyświetlacz LCD, z którego odczytać można poziom jej naładowania oraz ilość zaciągnięć od ostatniego naładowania, co jest miłym akcentem. Bateria jest jedyną przyzwoicie się prezentującą stroną AGO G5. Oceniam ją na 75 punktów na 100.
Czyszczenie
Jak nietrudno się domyślić, skoro w urządzeniu dochodzi do spalania to wszystkie jego wewnętrzne części są zalepione śmierdzącą smołą, którą wyczyścić znacznie trudniej niż zwykły osad z vaporu. Zanieczyszczenia zbierają się też o wiele szybciej – już po pierwszym użyciu ceramiczny filtr będzie zapchany smołą. Z każdym kolejnym użyciem filtr będzie zapychał się coraz bardziej, stopniowo ograniczając przepływ powietrza, aż wreszcie zatka się całkiem. Doczyszczenie wszystkich części, które mają kontakt z dymem, nawet po uprzednim namoczeniu ich w ISO (poza komorą oczywiście!), jest bardzo pracochłonnym procesem, między innymi dlatego, że samych części jest sporo – komora, sprężyna, metalowy filtr, ceramiczny filtr i ustnik. Każde z nich ma swoje zakamarki, do których trudno jest dotrzeć. Mało więc prawdopodobne, aby urządzenie kiedykolwiek doczyścić tak, aby pozbyć się zabrudzeń i przykrego zapachu. Łatwość czyszczenia tego urządzenia określam na 20 punktów na 100 – jest możliwe jego wyczyszczenie, jednak to zadanie bardzo pracochłonne, zaś efekty nigdy nie będą zadowalające.
Gwarancja
AGO G5 nie ma żadnej gwarancji producenta. Nic w tym dziwnego, bowiem mało prawdopodobne, aby urządzenie to wytrzymało więcej niż kilka tygodni użytkowania. Ewentualna gwarancja zależy od sklepu, najczęściej jest to 7-dniowa gwarancja rozruchowa, czyli w praktyce obejmuje tylko przypadki, w których urządzenie od początku nie działa. Gwarancję oceniam więc na 0 punktów na 100.
Ostateczny werdykt
AGO G5 to nie prawdziwy waporyzator, ciężko go więc w ogóle oceniać w tych kategoria. Zdecydowanie odradzam zakup tego urządzenia, nie dajcie się zmylić nazwie! Dodatkowo, choć urządzenie sprawia wrażenie całkiem solidnie zbudowanego, to jego cena (49 zł wraz z marżą sprzedawcy) jest tak niska, że materiały użyte do jego produkcji siłą rzeczy muszą być ekstremalnie tanie. Łatwo policzyć, że skoro urządzenie w sprzedaży detalicznej osiąga cenę 13$, to cena jego wyprodukowania nie mogła być wyższa niż 3-5$. To zaś prowadzi do wniosku, że materiały użyte do jego produkcji są najtańszymi z najtańszych, potencjalnie niebezpiecznymi dla zdrowia. Jeśli jednak dałeś się nabrać i już zakupiłeś to urządzenie, lub ktoś Ci je podarował, masz kilka opcji: możesz używać go jako elektronicznej fifki, jednak to nie waporyzacja tylko zwykłe spalanie, zaś skoro jesteś na tej stronie to takie rozwiązanie zapewne Cię nie interesuje. Alternatywnie, możesz podarować je komuś, kto pali i nie planuje przesiadać się na waporyzację. Możesz też spróbować opisanego przeze mnie triku z metalowym siteczkiem, jednak nie spodziewaj się po tym rozwiązaniu zbyt wiele.
Podsumujmy więc AGO G5 Dry Herb Waporyzator:
- pierwsze wrażenie – 80/100
- vapor – 0/100
- wydajność – 0/100
- łatwość użytkowania – 0/100
- dyskrecja – 0/100
- bateria – 75/100
- czyszczenie – 20/100
- gwarancja – 0/100
Ostateczny werdykt to 10 punktów na 100. To, że produkt ten w ogóle otrzymał jakiekolwiek punkty jest tylko i wyłącznie wynikiem niezłej baterii oraz pierwszego wrażenia. Ani po jednym, ani po drugim nie będziesz jednak mieć zbyt wiele pożytku, bo to urządzenie nie jest prawdziwym waporyzatorem. Zdecydowanie odradzam zakup.
Autor:
VapoManiak, wielki fan waporyzacji, kolekcjoner i niezależny recenzent waporyzatorów. Masz pytanie? Napisz do mnie lub zostaw komentarz – odezwę się! Zapraszam też na grupę na Facebooku: Waporyzacja Ziół Leczniczych, gdzie otwarcie dzielę się swoją wiedzą i odpowiadam na bieżące pytania.